Książka: Miłość i lasy (L’amour et les forêts)
O książce „Miłość i lasy” (L’amour et les forêts; autor: Éric Reinhardt) dowiedziałam się w 2023 roku, ponieważ we francuskich mediach było wtedy głośno o filmowej adaptacji tej powieści. Filmu nie widziałam, ale książkę kupiłam i przeczytałam. Byłam jej bardzo ciekawa. Nie zawiodła moich oczekiwań. Ile razy ścisnęło mi się serce przy lekturze tej książki? Raz. I pozostało ściśnięte do samiuśkiego końca.
HISTORIA
„Miłość i lasy” to historia prosta. Może nawet banalna. Banalna w tym sensie, że takie historie to niestety codzienność wielu kobiet. Główna bohaterka, Bénédicte jest nauczycielką i żyje w toksycznym związku ze swoim mężem, François. Mają dwójkę dzieci. François stosuje wobec żony przemoc psychiczną i ekonomiczną. Jak dla mnie, ta historia bardzo mocno rezonuje z piosenką „Les dormantes” Zaho de Sagazan. O tej piosence pisałam tutaj.
PIERWSZY ROZDZIAŁ
Powiem szczerze, że lektura pierwszego rozdziału to było dla mnie wyzwanie. Nawet przez głowę przemknęła mi myśl, by porzucić lekturę. Postanowiłam jednak nie poddawać się tak wcześnie. Zwłaszcza, że rozdział nie był specjalnie długi. Według mnie – źle się go czyta. Bardzo źle. Ale cała reszta książki to wynagradza. Warto było przebrnąć przez ten pierwszy rozdział, żeby delektować się resztą. Bo reszta jest naprawdę świetna.
NARRACJA
Autor książki wybrał ciekawy i nietypowy sposób prowadzenia narracji. „Miłość i lasy” to historia opowiadana trzema głosami. I niechronologicznie. Na przestrzeni kolejnych rozdziałów poznajemy przeróżne mroczne zakamarki tej historii. Książka jest świetnie napisana. Autor znakomicie oddaje przeróżne emocje. I umiejętnie sprawia, że przy lekturze ściska się serce. Zwłaszcza, kiedy się pomyśli, że to, co my czytamy jako fikcję, w wielu związkach jest rzeczywistością. Trochę zabrakło mi tam jeszcze jednego głosu. Albo inaczej: nie tyle zabrakło, co byłabym go ciekawa. Jego brak interpretuję jako całkowite nakierowanie uwagi czytających na główną bohaterkę. Propsuję. Dużym zaskoczeniem było dla mnie to, że moment, który uważam za kulminacyjny, wcale nie ma miejsca pod koniec historii. Ale nie zdradzę Wam, w którym jest miejscu. Uważam, że sposób prowadzenia narracji to ogromny atut tej książki i nie chcę Wam psuć przyjemności, zdradzając szczegóły.
Czy „Miłość i lasy” to historia z happy endem? Czy autor daje nam chociaż odrobinę nadziei, że główna bohaterka wyjdzie z tego związku, zazna ukojenia, może zacznie nowe, lepsze życie? Sprawdźcie sami, jeśli nie boicie się książek trudnych emocjonalnie. Ta historia szarpie mocno. Tym mocniej, że czyta się ją znakomicie. Aż trochę nawet człowiekowi się robi wstyd, że to się tak dobrze czyta.


